My rose

Tytuł: My rose
Gatunek: dramat, angst, AU
Bohaterowie: Wu Yifan (Kris), Huang Zi Tao
Paring: TaoRis
Ostrzeżenia: liczne przekleństwa
Opis: Pragnę pokazać, na podstawie streszczenia mojego życia, a właściwie moich ostatnich przeżyć, jak bardzo podli jesteście; a zwłaszcza wtedy, gdy ktoś inny odnalazł sens życia. Do jakich czynów potraficie się posunąć, by kogoś zniszczyć. W pościgu po to co najlepsze, idziecie jak huragany, nie patrząc na ofiary, które za sobą ciągnięcie.
Symbole: Róża do dzisiaj symbolizuje uczucia miłości i uwielbienia. Może jednak wyrażać też śmierć i przemijanie, nietrwałość życia czy szczęścia (…). Obok współzależności życia i śmierci, róża to także symbol nierozłącznej więzi szczęścia i cierpienia, przyjemności i przykrości – kolce róży to bowiem symbol trudów, przykrości i bólu życia.  
Od autorki: I w końcu przedstawiam wam coś, co nie jest napisane na konkurs a specjalnie na ten blog. :) Chciałam o wiele więcej pisać w te wakacje, wyszło jak wyszło. Pomysłów przybywa a czasu na realizację coraz mniej. Ostatnio miałam w głowie pomysł na one shota, który prawdopodobnie stanie się opowiadaniem. Co z tego wyjdzie? Nie wiem, lecz mam nadzieję, że jednak jakoś uda mi się go napisać. Większość pomysłów, które mi się nie podobają po prostu wyrzucam a te, które zostały to zostały. Jak na razie naliczyłam dwadzieścia dwa i (niestety czy stety) ciągle ich przybywa.
No nic, patrzmy na to, co jest teraz a macie przed sobą one shota, krótki, bo krótki. Nie liczyłam, iż napiszę więcej. To jest taka forma, że i tak nie jest źle. Nie chciałam też bez sensu przedłużać niektórych scen, bo to by było naciągane i po prostu nudne. Następne postaram się, by było dłuższe. 

Miło by było, gdybyście komentowali, bo dla mnie wasze zdanie jest bardzo ważne. Już nie raz pomogło mi wiele poprawić w tym jak piszę. :)

Proponowany soundtrack: 1|2
Opowiadanie dedykuję wszystkim osobom, które poznałam na Azjatyckim Hogwarcie. Dzięki wam mam siłę i wenę. Dziękuję. ♥


* * * 


Odstawiłem szklankę z whisky, oblizując wargi. Dziwna była myśl, że dzisiaj ostatni raz mogę wypić napój, który ostatnio był moim jedynym pożywieniem. Efektem tego był gwałtowny spadek wagi. Schudłem i zmizerniałem, lecz nie przejmowałem się tym za bardzo. Teraz sprawa mojego wyglądu była najmniej ważna. Nie potrzebowałem już tego. Dla kogo niby miałem się stroić? Kto teraz przybiegnie, przytuli mnie i pochwali nowy garnitur? Kto?
Westchnąłem ciężko, zapalając kolejnego dzisiaj papierosa. Wcześniej ich nie paliłem, ale to był specjalny dzień. Mogłem spróbować nowych rzeczy, nie martwiąc się o nic. Sprawa uzależnień przestała mnie dotyczyć.
- No chyba, że tam są fajki – powiedziałem cicho. - W takim razie mogę zacząć się niepokoić.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy wszystko jest tak, jak to sobie wymarzyłem. Mówi się, że najpiękniejszych chwil nie da się zaplanować. Teraz miałem okazję splunąć w twarz temu, kto to wymyślił. Wszystko dokładnie rozpisałem w głowie i jak na razie nic nie wskazywało na to, by mój plan się nie ziścił. Może i wszystko do tej pory wydawało się być zbyt perfekcyjne, lecz w sumie dlaczego by nie?
Uchyliłem okno, by wyrzucić papierosa. Padał deszcz, toteż pożar mi nie groził. A zresztą, niech się pali. Mnie już nic nie grozi, a efekt byłby jeszcze lepszy, prawda?
Pozostała tylko jedna sprawa, której do tej pory nie załatwiłem. Czekałem na odpowiedni moment. Chwilę, która powie mi to już czas, zrób to teraz. Wciągnąłem głęboko powietrze. To właśnie akurat poczułem. Powinienem to zrobić w obecnej chwili.
Ruszyłem w stronę starego biurka, na którym spoczywały zwykłe, białe kartki papieru i pióro. Prawdopodobnie lepiej i szybciej by było, gdybym ten list napisał na jakiejkolwiek maszynie, lecz czułem, iż wtedy straciłby on swój urok. Musiałem to napisać własnoręcznie, zostawiając na tym papierze swój ślad, swoje pismo, swoje myśli, siebie... To było coś w stylu kartki z pamiętnika. Tyle, że ona miała zostać przeczytana przez wiele osób. Nie miałem zamiaru pozostawić jej dla siebie. Chciałem, by wszyscy ludzie w końcu dowiedzieli się, jak wiele złego wnieśli w moje życie. Ile krzywd mi zadali, ile cierpień. Przekazanie tej wiadomości miało ulżyć nie tylko mi. Tym sposobem miałem zamiar pomóc też innym, borykającym się z takimi samymi problemami jak ja. Ja dzisiaj pozbywałem się wszystkich moich kłopotów, ale inni nie. W przeciwieństwie do mnie, niektórzy potrafili odnaleźć w sobie siłę i wolę walki. Ja już ją pogrzebałem, ale dla nich jeszcze była szansa. A może mieli dla kogo walczyć?
Usiadłem na krzesełku, chwytając pióro. Wziąłem głęboki oddech, starając się zebrać wszystkie myśli. Wcześniej miałem tak wiele słów do przekazania, lecz teraz po raz pierwszy nabrałem wątpliwości. Siedziałem tak atakowany przez myśli, chcące znaleźć sposób na ratunek. Długo trwało, zanim potrząsnąłem gwałtownie głową, chcąc wyrzucić to wszystko z siebie.
- Zrobię to – postanowiłem twardym głosem. - I nic mnie już nie powstrzyma.
Niesiony emocjami, które mną nagle owładnęły, ścisnąłem mocno pisak i zacząłem pisać na kartce.
- Niech się ludzie dowiedzą – sapnąłem ciężko. - W końcu będą wiedzieć kim tak naprawdę są.
Znowu odzyskałem pewność, że czynię dobrze. Przywołałem w głowie obrazy, które nawiedzały mnie od ostatniego czasu. Te oczy, które tak kochałem... Tak, dla nich i dla wielu innych takich oczu zacząłem pisać z uczuciem satysfakcji.
* * *

Popierdolony świecie
Drodzy Ludzie
Wszyscy, którzy postanowili (bądź są zmuszeni) to przeczytać/usłyszeć

Nie oczekuję, że po zapoznaniu się z treścią tego listu, zrobicie się mądrzejsi. Trudno jest mi wierzyć, iż zrozumiecie swoje błędy i to, co mną kieruje. Większość ludzi, których udało mi się poznać, to egoiści, nie przejmujący się tym, co czuje ktoś inny. Nie jestem w stanie tą zwykłą wiadomością zmienić wasze poglądy. Jestem w końcu tylko jedną z wielu osób, które ze skutkiem targają się na swoje życie. Ja jednak mam ogromny powód do tego, co za chwilę uczynię. Myślę, że nie ma wielu osób, które popełniają samobójstwo, bo naprawdę mają problem, jakikolwiek motyw do zrobienia czegoś takiego. Ja was zaskoczę. Mam go. I na pewno nie powieszę się za chwilę po to, by pokazać światu, jaki to on zły, a ludziom, próbującym mnie zniszczyć, dać jakąkolwiek satysfakcję. Kurwa, nie! Po raz pierwszy od naprawdę dłuższego czasu robię coś dla siebie. Mogę was wszystkich zapewnić, że pomimo cierpień, które musiałem znosić, w końcu mogę być szczęśliwy. I będę. Uwierzcie mi, iż śmierć jest teraz moim zbawieniem! Wiem, że gdy tylko przejdę na tamten świat, nie będę sam. Będzie ze mną osoba, którą kochałem, kocham i kochać będę! A wy już nic nie będziecie mogli zniszczyć czy zmienić.
Nie o tym jednak chciałem wam napisać. Pragnę pokazać, na podstawie streszczenia mojego życia, a właściwie moich ostatnich przeżyć, jak bardzo podli jesteście; a zwłaszcza wtedy, gdy ktoś inny odnalazł sens życia. Do jakich czynów potraficie się posunąć, by kogoś zniszczyć. W pościgu po to co najlepsze, idziecie jak huragany, nie patrząc na ofiary, które za sobą ciągnięcie.
Ja i Tao jesteśmy tymi, których zniszczyliście w gonitwie po wasze pozorne szczęście. Tak naprawdę jednak go nie zdobywacie. Sądzicie, że to jest to, po co tak pędziliście, lecz tylko przez krótki czas. Potem wam się to nudzi i pragniecie więcej, a tak naprawdę do pełni radości potrzeba drobnych, małych rzeczy. Albo osób. Ja to wszystko miałem i nie wyobrażałem sobie, że to kiedykolwiek zmieni się to. Wiem, że wszyscy tak mówicie na początku, ale to co ja posiadałem nie równa się waszym zachciankom. O nie, to jest o wiele, wiele lepsze.
Pewnie spytacie się, skąd tyle wniosków na wasz temat. Odpowiedź jest prosta – sam kiedyś taki byłem. Uważałem, że pieniądze i sława to jest to, czego potrzebuję. Starałem się żyć z myślą, że dla tego wszystkiego zmuszony będę żyć u boku kobiety, której nie będę kochać. Tiffany jest osobą wspaniałą, lecz nie mogła wywołać u mnie uczuć innych, od tych typowych, przyjacielskich. Ona wiedziała o tym i potrafiła to zrozumieć. Dla ojca jednak musiałem to zrobić, inaczej nie mógłbym zdobyć tego, co chciałem.
Żyłem w przekonaniu, iż jedyną rzecz jaką pokocham, to testament ojca, dzięki któremu odziedziczę po nim wszystko, jako jego jedyny potomek. Nawet się nie łudziłem, że będzie inaczej. Nie chciałem, bo ta wizja mi się podobała.
Tak było dopóki nie poznałem tego denerwującego z początku blondyna, który wywrócił moje życie do góry nogami. Huang Zi Tao był jedną z najbardziej upierdliwych osób, jakie miałem okazję spotkać i jedyną, którą potrafiłem obdarzyć miłością. Pomimo jego częstych humorków, przy których z początku nie wiedziałem, co mam robić, pomimo uważania się za pępek świata, ja go kochałem. Dzięki niemu zrozumiałem, jak wiele do tej pory straciłem, ile wspaniałych rzeczy ominąłem, bo gdzieś tam zniknęły w tyle, podczas pościgu za bogactwem. Wszystkie wartości, które wcześniej ceniłem, stały się niczym. Jedyne co się liczyło, to ta panda, która wręcz prosiła się o moją troskę. Chciałem dać mu poczucie bezpieczeństwa, otoczyć go miłością, by nigdy nie musiał już płakać z tęsknoty za rodzicami, którzy wyjechali do Kanady.
Przestałem uczęszczać na bale, imprezy. Nowe propozycje o współpracę lądowały w koszu. Cały show biznes przestał dla mnie istnieć.
Ale oczywiście wam to kurwa bardzo mocno przeszkadzało! Nie rozumiem, jak może brzydzić was widok całujących się dwóch mężczyzn, skoro to samo robią pary heteroseksualne. Przecież to dokładnie to samo! Na dodatek bardzo ohydne, muszę przyznać. My z Tao nigdy nie staraliśmy się okazywać sobie uczuć publicznie. No dobrze, ja starałem się tego nie robić, Huangowi czasami zdarzyło się mnie przytulić. Tylko i wyłącznie objąć ramionami, nie połykaliśmy sobie twarzy!
Z początku było spokojnie. Nie zwracano na nas uwagi. Tylko mój ojciec czasami czepiał się o to, ostrzegał, że mnie wydziedziczy. W końcu jednak przyzwyczaił się do nowej sytuacji, nauczył się to akceptować. On, wielki pan Wu, zrozumiał moje uczucia! A wy nie umieliście...
Mój chłopak był początkującym aktorem. Odgrywał mało znaczące role w teatrze, lecz jemu to sprawiało przyjemność. Nie potrzebował czerwonego dywanu i miliona nagród za swoje czyny, kochał to prawdziwie, a ja cieszyłem się, że jest szczęśliwy. Oczywiście, gdyby chciał kiedykolwiek większej sławy, dałbym mu to bez zwłoki.
Gdy dowiedział się, iż dostaje angaż w bardzo ważnym przedstawieniu i będzie grał tam główną rolę, nie mógł powstrzymać ogromnej radości. Wtedy i ja czułem się szczęśliwy, bo patrzenie na jego roześmiane oczy było bezcenne. Starałem się przyjeżdżać po niego po każdej skończonej próbie. Pomagać mu, gdy uczył się roli. Mawiał, że z moją pomocą to wszystko idzie mu o wiele szybciej. Podczas przygotowań miałem go o wiele mniej dla siebie, lecz nie narzekałem. Byłem na każde jego zawołanie; gdy coś potrzebował, ja natychmiast spełniałem jego prośbę. Tao to księżniczka, której chciałem usługiwać do końca życia. On zawsze się w jakiś sposób odwdzięczał. Mi wystarczyło, gdy mogłem go pocałować albo objąć ramionami.
Już wkrótce większość znajomych z teatru wiedziało, że tworzymy parę. I nie przeszkadzało im to. Cieszyli się z naszej radości, niektórzy zazdrościli, lecz nigdy nie dawali nam tego w żaden sposób odczuć, bo to było bardziej wywołane faktem, że zdobyliśmy swoje szczęście, a oni mogli tylko kibicować nam, nie czuć tego co my. Niestety, wszędzie znajdzie się ktoś, kto lubi niszczyć wszystko.
Gdy widowisko z Huangiem w roli głównej zdobyło pochlebne recenzje, niektórzy zapragnęli zniszczyć to. Wszędzie zaczęły się pojawiać przeróbki plakatów promujących, starające się zniesmaczyć ludziom oglądanie ze względu na fakt, jaką orientację miał Tao. Uważałem, że szybko to zniknie, bo nikt nie będzie zwracać na to uwagi. Cholernie się myliłem. Zawiodłem się na tolerancji, jaką odznaczali się ludzie.
Z dnia na dzień widzów ubywało, a ja widziałem smutek w oczach Huanga, którego nie umiał przykryć swoim ogromnym talentem aktorskim. Twórcy uważali, że to tylko i wyłącznie wina tego, iż widzów w pierwszy dzień było bardzo dużo. To uspokoiło nieco mojego aktora i dało siłę do nauki kolejnej roli do przedstawienia, w którym również grał jedną z ról kluczowych. Ja wspierałem go najmocniej jak mogłem, zależało mi na tym, by przypuszczenia jego szefów były prawdziwe. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać, jak bardzo smutny może być Zi. I nie musiałem, bo wkrótce mogłem to zobaczyć. Wszystkie plakaty obrażające go i krzyczane na ulicy wyzwiska przyniosły zamierzony efekt. Ludzi na sali było bardzo mało, a niektórzy siedzący patrzyli z niesmakiem, gdy tylko ujrzeli Tao. Skutkiem tego wszystkiego był gwałtowny spadek na wadze, gdyż moja księżniczka nie chciała nic jeść. Coraz mniej wychodził z domu, chyba, że musiał. Wtedy jeszcze miałem nadzieję, że to tylko chwilowe, że przejdzie mu. Przestałem tak myśleć, gdy pewnego dnia na sali nie było nikogo oprócz mnie. Na dodatek szefowie postanowili, że Huang chwilowo pójdzie na przymusowy urlop. To był cios, ogromny cios, z którym mój ukochany nie potrafił sobie poradzić. Tak jak wcześniej zdarzyło mu się coś zjeść, tak teraz nie tykał nic. Nawet nie potrafił spojrzeć na swoje ulubione naleśniki z nutellą. Starałem się gotować tylko i wyłącznie to, co uwielbiał. Na próżno jednak moje starania, musiałem zacząć zmuszać go do jedzenia czegokolwiek. Skutkiem tego były ogromne kłótnie, które wywoływały łzy w oczach Tao, a u mnie poczucie ogromnego żalu i winy. Nie chciałem tego robić, lecz w trosce o jego dobro nie miałem innego wyjścia. Niestety, przez to nie mogłem liczyć na wieczorne rozmowy, a o buziaku czy przytuleniu mogłem jedynie pomarzyć. Czułem przez to swego rodzaju pustkę w sercu, tęskniłem za dawnymi czasami.
Z dnia na dzień Huang coraz bardziej upadał. Przepaść rozpaczy wydawała się go pochłaniać. I po co to wszystko? Tylko dlatego, że przeszkadzała wam jego orientacja, z którą nawet za bardzo się nie obnosił?
Podczas spania w salonie na kanapie miałem dużo czasu na rozmyślania nad wszystkim. Najbardziej zastanawiałem się nad wami. Tak, rozmyślałem o ludzkości. Wbrew pozorom nie uważam tych godzin za stracone. Mam wiele wniosków, które między innymi tutaj wam piszę. Odkąd Tao wpadł w depresję, obiecałem sobie, iż opiszę to i przedstawię innym. Miało to nastąpić po jego wyleczeniu; w tym celu zaprowadziłem go do odpowiedniego lekarza. Nie obeszło się bez kolejnych sprzeczek, łez... A nie mogłem ranić jego i przy tym sam pozostać z czystym sumieniem. A ostatecznie nawet specjalista nie dał rady. Nieważne jak wiele pieniędzy na niego dawałem, ile czasu poświęcałem jego radom i ile poświęcał go Huang dla niego. To nie dało rezultatów. Miałem nadzieję do samego końca, ale gdy pewnego dnia zastałem pod oknem domu karetki i policję, straciłem ją. Prawdopodobnie jeszcze nigdy w swoim krótkim życiu nie wbiegałem po schodach mojego domu tak szybko. Nawet o mało co nie spadłem z nich, pomimo tego piąłem się na górę, by gwałtownie zatrzymać się na progu naszej sypialni. Widok ciała Tao zatopionego w czerwonej od krwi pościeli pozostał ze mną do tej chwili. Gdy tylko spojrzałem na jego zwłoki wiedziałem, że planował to już długo. Wszędzie otaczały go jego ulubione kwiaty – róże. Pościel w niektórych miejscach była biała, lecz pod ciałem Tao przybrała odcień krwisty. Oprócz roślin otaczały go również nasze wspólne zdjęcia, mieliśmy ich naprawdę wiele, bo lubiliśmy je robić w każdym momencie. Osuwając się wtedy na podłogę w pamięci pojawiły się obrazy z wczorajszego dnia, przesuwające się i tworzące filmik. Tamtego dnia Huang wydawał się być normalny, dając mi tym samym nadzieję na lepsze jutro. Tak naprawdę się żegnał. Wiele razy usłyszałem od niego czułe słowa, otrzymałem wiele buziaków, zasypiał przy mnie, wtulony w mój nagi tors. A to wszystko po to, by na następny dzień wymierzyć pistoletem w swoje usta i pociągnąć za spust. Przez to czułem się, jakby wbijano mi milion igieł w serce. Bolało i to bardzo. W przeciągu kilku minut zawładnęło mną tyle emocji, nienawidziłem i kochałem jednocześnie. Patrząc się na ludzi miałem ochotę ich wszystkich pozabijać za to, jak oni swobodnie spacerują i na dodatek się uśmiechają. Na początku widziałem tylko delikatnie uniesione usta. W szybkim czasie jednak to się zmieniło, wydawało mi się, że wszystkie wargi są wykrzywione drwiąco, a w oczach widziałem triumf.
Godzinami patrzyłem na ulubiony fotel Tao i pytałem „Czy to oni cię zabili, Zitaozzie?”. Nie mógł mi odpowiedzieć, to było niemożliwe. Ja jednak siedziałem naprzeciwko i rozmawiałem tak, jakby on tam cały czas siedział. To szaleństwo trwało aż do pogrzebu, który miał miejsce pięć dni później. Wyjątkowo długi okres oczekiwania. Wolą mojego ukochanego było, by spalić jego ciało, a ja nie miałem zamiaru jej zmieniać.
Poczyniłem bardzo staranne przygotowania na tę uroczystość. Przypominało mi to trochę moje rytuały, które odprawiałem przed każdą randką. Nałożyłem jego ulubiony garnitur, włosy uczesałem tak, jak on zawsze mi doradzał, a raczej on robił, bo wystarczyło mu tylko potargać mi je, przez co były w nieładzie. Ja zawsze je ukradkiem poprawiałem, lecz teraz stwierdziłem, iż tego nie uczynię. Wziąłem ze sobą bukiet róż, z którym potem spłonął. Chciałem być taki, jak on kochał. Jedyne czego mi brakowało, to uśmiechu. To była jedyna rzecz, której nie mogłem wymusić, bo zamiast tego pojawiał się jakiś grymas, do którego potem dołączyły łzy. Rzadko płakałem, Tao widział mnie w takim stanie tylko raz. Na pogrzebie jednak nie umiałem się powstrzymać, to byłoby niemożliwe dla mnie. Razem z jego ojcem, starym, biednym, schorowanym staruszkiem, podpalałem jego stos. Obaj wcześniej zgodziliśmy się, iż spalenie zwłok w piecu kremacyjnym nie byłoby tym, o czym marzył mój ukochany. Postanowiliśmy uczynić to w sposób, który przypominał bardzo kremację w Indiach. Ciało leżało na stosie przykrytym białym materiałem. Wokół rozłożone zostały białe róże i tylko te ode mnie, które złożyłem na piersi Tao, były w kolorze krwistoczerwonym. Dominowała biel, nawet goście ubrali się właśnie w ten kolor.
Młody Huang wyglądał wtedy tak pięknie, niczym anioł. Na twarzy widniał delikatny uśmiech, a wokół niego roztaczał się zapach jego ukochanych kwiatów. Tak bardzo mi je przypominał. Nie umiałem sprecyzować dlaczego, wiedziałem po prostu, że róże pasują do niego. Czasami patrząc na kogoś chcemy przypasować do niego kolor, muzykę, osobę albo właśnie kwiat. Tak samo było z Tao.
Do tej pory pamiętam jak mocno złapałem pochodnię, która miała zapalić jego ciało. Trzymałem ją bardzo mocno, aż mi knykcie pobielały. Ręka trzęsła mi się, gdy powoli zniżałem ją, by w końcu mogła dotknąć ciała Tao. Patrzenie, jak powoli przeistacza się w ogień, dawało mi dziwny spokój. Nie szlochałem, moja twarz nie miała wtedy wyrazu. Tylko po bladych policzkach spływały mi łzy. To wtedy nagle przyszła do mnie myśl, którą musiałem spełnić. I właśnie teraz to robię. Piszę do was, by już po chwili móc złączyć się z ukochanym. Uwierzcie mi, że śmierć nie jest dla mnie karą, nie mam na celu pokazanie wam, jak bardzo załamany jestem. Nie chcę z wami już przebywać, wasz świat dawno przestał być moim. Tam dom twój gdzie serce twoje, tak? Moje zostało przy Huangu, czeka na mnie. Mam zamiar do niego pójść właśnie zaraz.
Za chwilę umrę otoczony jego zapachem, wonią róż. Wy je kupujecie, lecz gdy tylko ten list ujrzy światło dziennie, już nie będziecie patrzeć na nie tak samo, jak kiedyś. Będziecie widzieć w nich moje pismo, moją twarz; a może też, tak jak ja, oczy Zitaozzie? Jeżeli tak się stanie, to możliwe, iż wtedy mój cel zostanie osiągnięty. Pewnie nie do wszystkich on dotrze, głównie kobiety zapewne zrozumieją mój przekaz. Większości mężczyzn brakuje tej wrażliwości, którą cechował się Tao, która może pomóc wam zrozumieć mnie. Zrozumieć moje uczucia, moją głęboką miłość, którą próbowaliście zniszczyć! Lecz tego nie da się popsuć. Jeśli miłość jest prawdziwa i głęboka, to nigdy nie zniknie. Przecież ani serca, ani duszy pozbyć się nie można... Dlaczego więc wam przychodzi to z taką łatwością? A może wy po prostu nie potraficie kochać? Tego się już nie dowiem, nie tutaj. Nawet nie wiem, czy chcę...
Z uśmiechem kłaniam się całemu światu, mimo iż na to nie zasługujecie.
Żegnajcie,
Wu Yifan

***

Powoli odłożyłem pióro, przyglądając się swojemu dziełu.
- Zrobiłem to – powoli z mojego zaschniętego gardła wydobył się głos.
Wstałem, by wziąć w rękę ukochaną przez Tao roślinę i położyć ją obok listu. Wszędzie otaczał mnie ich zapach, róże były dosłownie w każdym miejscu. Nie dbałem o to, ile pieniędzy na nie przeznaczyłem. Tak jak Zitaozzie, swoją śmierć dobrze zaplanowałem. Wąchając wszechobecną woń kwiatów, zaczynałem czuć coraz większą bliskość z moim ukochanym. Czas mojego życia powoli dobiegał końca, a ja czułem podniecenie. W końcu będę mógł ponownie poczuć ciepło warg Huanga, zobaczyć jego uśmiech.
Powoli zacząłem kierować się w miejsce mojej śmierci. Lina już wisiała, mocno przyczepiona do belki pod sufitem. Krzesełko stało, bym mógł na nim stanąć, co zresztą uczyniłem. Wolnym ruchem nałożyłem pętlę na moją szyję. Miałem doskonałą pewność, że jest idealnie mocna, wiele razy ją sprawdzałem.
Spojrzałem na zegarek.
- Nie mogę zwlekać – powiedziałem do siebie. - Yixing niedługo tu przyjdzie. Nie może mnie znaleźć żywego.
Tak, naprawdę wszystko przemyślałem. Wkrótce potem jak umrę, on wejdzie do domu, bo o to go poprosiłem. Wiedziałem, że gdy mnie tak znajdzie, ta sprawa nie przejdzie cichaczem.
Westchnąłem, ostatnim razem ogarniając wzrokiem pokój. Róże porozstawiane wszędzie dodawały mi siły. Powoli uniosłem jedną nogę, by po chwili kopnąć nią w krzesełko w tym samym czasie, gdy tą drugą podskoczyłem. Udało się za pierwszym razem i już po chwili mogłem poczuć zaciskającą się na mojej szyi pętlę. Dla organizmu to był ogromny szok i do razu ten zaczął się bronić. Serce waliło mi jak oszalałe, a moje usta same się rozchyliły, rozpaczliwie domagając się powietrza. Nie miałem zamiaru jednak tego zrobić, chciałem jak najszybciej odejść z tego świata. Z każdym kolejnym dźwiękiem tykającego zegara, moje ciało coraz bardziej potrzebowało tlenu, a ja tym bardziej nie chciałem mu tego dać. Miejsce, w które wrzynał się sznur bolało i zaczynało piec. Grawitacja nieustannie próbowała ściągnąć mnie na ziemię. Serce stopniowo zwalniało, w którego bicie zacząłem się wsłuchiwać. Powieki mi opadły, a ja nie widziałem już nic, oprócz ciemności. Powoli odchodziłem do świata zmarłych, praktycznie czułem już obecność na tamtym świecie. Moja dusza odchodziła z ciała, a ból, który czułem, powoli ustępował. W końcu zniknął, a ja czułem już tylko zapach róż.

***

Rozejrzałem się dookoła. Wokół mnie była tylko i wyłącznie ciemność. Nie miałem wątpliwości – jestem w miejscu, które zwali zaświatami. Tylko gdzie był Huang? Nie czekał na mnie? A może jest gdzie indziej?
- Zitaozzie! – krzyknąłem na cały głos.
Odpowiedziała mi jedynie martwa cisza, która wywołała u mnie uczucie niepokoju. Zacząłem biec przed siebie, rozpaczliwie szukając jakiegokolwiek promyka. Chciałem go znaleźć, przecież teraz mieliśmy być już na zawsze razem!
Co chwila zatrzymywałem się, by rozejrzeć się i potem kontynuować swój bieg. Szukałem, coraz bardziej czując rozpacz. Nagle zatrzymałem się. Wydawało mi się, że słyszę jego śmiech. Chwilę stałem i nasłuchiwałem, by już po chwili znowu usłyszeć to.
- Tao! – krzyknąłem i pobiegłem w tamtym kierunku.
Gdy wydawało mi się, iż już jestem blisko, znowu usłyszałem to, lecz za sobą. Kilka sekund, a ja nie miałem pojęcia, skąd ten dźwięk dochodzi.
Zalewała mnie czarna rozpacz. Czułem bezsilność. Usiadłem, by ramionami objąć kolana i schować w nich twarz.
- Mieliśmy być przecież razem – powiedziałem cicho, czując na policzkach piekące łzy.
Zacisnąłem mocniej powieki, a dłonie uformowały mi się w pięści. Gwałtownie wstałem i nabrałem powietrza, by po chwili krzyknąć tak głośno, jak jeszcze nigdy.
- Zitaozzie!